Pobyt w Anglii (poza krótkimi wypadami do ojczyzny i Paryża) miał trwać do końca życia artysty. Były to lata triumfu. Król stworzył mu idealne warunki pracy, malował więc mnóstwo portretów całej królewskiej rodziny Stuartów, dworzan i najwybitniejszych postaci arystokracji angielskiej. Portrety te niezwykle się Anglikom podobały, gdyż malarz nie unikał idealizacji. Dzieci królewskie są równie wdzięczne, jak niektóre infantki Velazqueza, tym bardziej że są swobodniej upo- zowane i mniej etykietalne: ze słynnej brzyduli, jaką była królowa Henryka, potrafił zrobić całkiem przystojną, o lalko- watej urodzie kobietę.
Niewątpliwie najlepszym portretem van Dycka był Karol 1 na polowaniu. Artysta przedstawił króla, który zsiadł przed chwilą z konia i pozuje na tle rozległego pejzażu. Ten interesujący portret różnie jest interpretowany. Niektórzy widzą w nim króla „na co dzień”, pozbawionego gorsetu etykiety dworskiej, inni dopatrują się w oczach jego jakiejś melancholii i posuwają się nawet do posądzania artysty o to, że przeczuwał tragiczny koniec monarchy, który – jak wiadomo – stracony został przez rewolucjonistów. Są to chyba określenia nietrafne. Mimo braku reprezentacyjnego stroju, postać króla jest jednak heroizowana, nie „podpatrzona”, lecz ujęta w wystudiowanej pozie: lewa ręka wsparta na boku, prawa wyciągnięta, oparta majestatycznie na lasce, oczy nie uderzają melancholią, lecz raczej dumą (il. 45). Jeżeli Tycjan swym modelom nadawał dostojność (grandezza), a Velazquez w twarzy Filipa IV ukazywał brak inteligencji – to van Dyck przede wszystkim między Karolem I a widzem stwarza dystans: dystans, jaki w pojęciu angielskiej etykiety dworskiej powinien istnieć pomiędzy monarchą a resztą ludzi.