Don Sebastian de Morro był ulubionym karłem brata królewskiego, Fernanda. Veläzquez namalował go w pozycji siedzącej, ze stopami zwróconymi ku widzowi, a więc w skrócie perspektywicznym, podkreślającym ułomność ciała, jakby pozbawionego nóg. Kaftan koloru butelkowej zieleni, śnieżna biel kołnierza i mankietów, nasycona czerwień płaszcza – wszystkie te kolorystycznie podkreślone „błazeńskie szaty” jaskrawo kontrastują z głową modela. Ponura, z obfitym zarostem twarz uderza przenikliwością wzroku, w którym tai się wyraźna nienawiść do świata (il. 33).
Portret Francisca Lezcano, karła służącego do zabawy małego infanta, ukazuje nieszczęsną postać, bezradną, bezbronną, jakby przerażoną. Pomyleniec Calabacilla, zwany Bobo da Coria – to może jedyne w tej serii studium z zakresu psychopatologii, przedstawiające w istocie imbecyla o głupkowatym uśmiechu: ale i ta twarz, już niekłamanego idioty, budzi raczej litość i współczucie niż śmiech.
Veläzquez bardzo rzadko wykonywał portrety prima vista (od ręki): najpierw portret podmalowywał i wracał doń kilkakrotnie, tak że niejedna podobizna czekała dwa lub trzy lata na ostateczne wykończenie. Stąd te odmienności, poprawki wyrażające się nieraz w różnej fakturze, a występujące na jed- nym obrazie, które do czasu wprowadzenia badań fizykochemicznych budziły wątpliwości dawnych historyków sztuki co do autorstwa pewnych płócien.
W roku 1649, a więc w dwadzieścia lat po pierwszej podróży zagranicznej, wysłał król artystę ponownie do Włoch. Trasa, jak i uprzednio, prowadziła przez Wenecję, Rzym i Neapol, lecz artysta najdłużej przebywał w stolicy papieskiej, toteż tę swoją podróż nazwał z czasem „rzymskimi wakacjami”. Rzym, który dawniej uderzał Velazqueza brakiem wybitnych artystów, tym razem był już siedzibą najgłośniejszych twórców w osobach Berniniego, Pietra da Cortony i Salvatora Rosy, z którymi malarz hiszpański nawiązywał kontakty koleżeńskie.